Przejdź do treści

To zdjęcie ma oczywiste wady wynikające z tego, że zostało zrobione z naprawdę dużej odległości – ok. 200 m. Lubię je, ponieważ łoś był jednym z wielu zwierząt, jakie spotkałem tamtego poranka na białowieskiej łące. Po drugie to tzw. łopatacz (czyli samiec z rozłożystym porożem w kształcę łopat właśnie), a nie częściej spotykany w Polsce tzw. badylarz, którego poroże przypomina zubożoną wersję tego, co na głowie mają samce jeleni.
Same okoliczności były dla mnie ciekawe. Łoś był tak daleko, że patrząc gołym okiem łatwo go było przegapić. Bardziej się domyśliłem, że tam hen hen jest jakieś zwierzę. Dopiero rzut okiem przez lornetkę uświadomił mi moje szczęście – tu muszę wspomnieć, że podobnie jak z dzikami, również w przypadku łosi nie miałem dużo okazji je widzieć.

Nie bez powodu będę niezwykle czule wspominać tegoroczny pobyt nad Biebrzą. Co prawda nie było łatwo. Końcówka czerwca była naprawdę upalna. Ślepaki gryzły wściekle, reszta owadziej bandy, trzymana na dystans specjalistycznym sprayem odstraszającym nie siadała na skórze, ale ani na chwilę nie przestawała bzykać w bezpośredniej bliskości. Ale miałem dostęp do komfortowej łazienki, w lodówce chłodziły się napoje, a poranki przed 4-ą rano były cudowne. Udało mi się zrobić sporo zdjęć, choć łosie, będące głównym celem wyjazdu, trzymały się na dystans. I tak oto niedaleko mnie przysiadła ta samica potrzosa.

Zrób dzień wcześniej rekonesans na mapach i wybierz dobrze zapowiadające się miejsce. Wstań o 3.30, przygotuj termos kawy, herbaty i kanapki. Dojedź 80 km samochodem i dotrzyj na miejsce tuż przed świtem. Mgły, słońce i poranni rybacy. Ustaw statyw, załóż filtry. Udało się. Dolna Narew, 4.55 rano. Wróć do domu, odeśpij wczesną pobudkę. Jeszcze tylko postprodukcja i są: 3-4 zdjęcia.

Muszę powiedzieć, że tylko nieco eksperymentuję z fotografowaniem z wody, ale przyznaję, że jest to bardzo wciągające. Spędziłem ostatnio kilka godzin wiosłując po Narwi w okolicach rezerwatu Stawinoga. Miejsce to słynie z czapli, ale innych ptaków również tam nie brakuje. Technika pracy była dość specyficzna. Gdy udawało mi się wypatrzeć czaplę wśród przybrzeżnych trzcin, starałem się do niej jak najbliżej podpłynąć tak, aby jej nie niepokoić. Zazwyczaj było to ok. 30 metrów. Zatrzymywałem się, chwilę pozostając bez ruchu, aby ptak nieco się ze mną oswoił. Wówczas sięgałem po aparat i to chyba dopiero dźwięk migawki był tym, co czaplę zaczynało niepokoić. W końcu uznawała, że czas odlecieć – i wtedy udało mi się zrobić kilka ciekawych ujęć. Powyżej jedno z nich

Miałem w sierpniu szczęście spędzić sporo czasu w rejonie Puszczy Białowieskiej. Szczęście odczuwane podwójnie, ponieważ sama miejscowość była przez wiele miesięcy odcięta od świata z powodu ustanowienia tam czegoś, co lokalni mieszkańcy nazwali patostrefą. O skuteczności całego przedsięwzięcia, jak również konsekwencjach wybudowania na granicy płotu, sporo piszą media, więc nie będę powielać krytycznych opinii, które są dla normalnych ludzi oczywiste.
Miałem okazję poznać w Białowieży wspaniałych ludzi, dbających o przyrodę i o to, aby miejscowość nie straciła godności.
Sama Puszcza była, jak zawsze, wspaniała (pomijając zdemolowane leśne drogi). O ile pogoda sprzyjała, codziennie wstawałem przed świtem i ruszałem w las albo na okoliczne łąki, gdzie miałem okazję obserwować i fotografować dzikie zwierzęta. Tym razem prezentuję jednak zdjęcie puszczańskiego poranka, z ognistym niebem i mglą eksponującą efekt perspektywy.

Mit 5 (ostatni, o którym chcę napisać) – obróbka na komputerze to naganny sposób fałszowania. To również powszechne nieporozumienie. Pomijając wspomnianą wcześniej obróbkę RAW-ów jako finalny etap twórczej interpretacji chciałem zapytać: jak myślicie, po co aparaty mają rozdzielczość 12, 20 albo 40 MPx? Do wydrukowania dobrej jakości odbitki sporych rozmiarów, nie mówiąc już o wysokiej jakości obrazie na ekranie komputera – zupełnie wystarczy 6 MPx. Większa rozdzielczość daje nam możliwość skutecznego kadrowania, czyli wycięcia z nawet nieidealnie skomponowanego obrazu jego esencji – idealnie ułożonego kadru.
Ja dość standardowo komponuję swoje zdjęcia wybierając 30-40 procent pierwotnego kadru. O ile tylko obiektyw podołał i narysował precyzyjny obraz, daje to możliwość spokojnego przemyślenia kadru i nadania mu możliwie najlepszej formy. Dotyczy to zwłaszcza fotografii zwierząt, które zazwyczaj są nieco za daleko.
Wiem, że są puryści, którzy uważają, że zdjęcie powinno być idealnie skomponowane już na etapie jego wykonywania. Szanuję takie podejście i staram się je stosować przy fotografii pejzażowej. Jednak nie uważam, żeby było jedynym możliwym, ponieważ kluczowym celem jest uzyskanie pięknego kadru. Dlatego pracę kompozycyjną na komputerze uważam nie tylko za dozwoloną, ale nawet pożądaną. I za jedyne fałszowanie uważam wklejanie do kadru elementów pierwotnie w nim nieobecnych (o ile naszym celem nie jest intencjonalny i jawnie deklarowany collage).
Wspominany przeze mnie mit 5 technicznie wiąże się z innym często słyszanym przeze poglądem, że genialne i bardzo szczegółowe zdjęcia zwierząt i ptaków powstały z użyciem jakichś obiektywów o nieprawdopodobnie długich ogniskowych.
Oczywiście takie szkła niebywale pomagają i prawdę mówiąc bez świetnej jakości obiektywu 300 mm albo przyzwoitej 500 mm chyba nie sposób pominąć ujemnego efektu, jaki powoduje odległość od ssaka albo ptaka. Ale tu kolejny raz trzeba sprostować – te naj-najlepsze, niemal portretowe zdjęcia powstały dlatego, że fotograf był blisko fotografowanego zwierzęcia. Albo je mistrzowsko podszedł albo trafił na nie przypadkiem i błyskawicznie zareagował albo ukrył się w świetnie dobranym miejscu, w którym spędził wiele godzin (albo dni), aż zwierzę samo się zbliżyło.
Załączone zdjęcie to ten drugi przypadek – bocian przeleciał bardzo blisko mnie, ja szybko zareagowałem. Zdjęcie nie wymagało żadnego kadrowania. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale lubię ja za szczegółowość i ujęcie bociana we wzorcowy moim zdaniem sposób.

Mit 4 – dobre zdjęcie to kwestia szczęścia. Otóż tylko częściowo. Dobre zdjęcie to funkcja kilku czynników. Przypadek ma tu pewne znaczenie i może sprzyjać wybrańcom. Jednak jeśli miałbym wskazać czynnik numer 1 – będzie to ilość czasu spędzonego w terenie, istotna kwestia numer 2 to refleks i wreszcie umiejętność sprawnego ustawienia parametrów zdjęcia. Ważna też jest liczba strzałów migawki.
Znam oczywiście sporo ludzi, którzy nie czyniąc żadnego wysiłku – dalekiego wypadu, wczesnej pobudki – napotykali łosie, jelenie, bażanty, lisy czy borsuki. Gdyby mieli w tym momencie ze sobą aparat z długim obiektywem i umieli go dobrze wykorzystać, do końca życia mogliby szczycić się świetnymi ujęciami.
Powinienem przywołać mój niedawny wyjazd nad Narew. Szykowałem się raczej na plener pejzażowy – prognozy mówiły o interesującej pogodzie nad ranem. Gdy jednak budzik obudził mnie 2 godziny przed świtem, lał deszcz. Nic nie wskazywało, że warto zaryzykować. Godzinę później nadal było źle – deszcz i silne zachmurzenie. Gdy wreszcie pogoda poprawiła się, było za późno na plener – zanim dojechałbym na miejsce, słońce byłoby zbyt wysoko. Mimo to pojechałem, tyle że nastawiłem się na zdjęcia ptaków.
Bardzo słabe światło utrudniło mi dobre ujęci czapli i żurawi w locie (choć co nieco udało się). Jednak najciekawsze zdjęcie to efekt tego, że pewien trzciniak w odległości kilkunastu metrów ode mnie uczepił się łodygi i przez godzinę dawał swój skrzeczący koncert. Zrobiłem mu ok. 40 zdjęć, z których kilkanaście wyszło moim zdaniem bardzo ładnie. Nie pomogło mi szczęście – pomogła mi systematyczność i trochę uporu. A także to, że w jednym miejscu nad odnogą Narwi spędziłem w sumie 3 godziny. Co oczywiście nie jest jakimś wielkim wyczynem – wielu fotografów przyrody pewnie wręcz uśmiechnie się słysząc o owych 3 godzinach. Dobre zdjęcia przyrody to przecież często dziesiątki lub setki godzin spędzonych z aparatem w terenie.
Wspomniałem wcześniej o ilości zrobionych zdjęć. Jest to szczególnie ważne przy szybko poruszających się zwierzętach – ptakach w locie, biegnących sarnach. Przyznam, że włączam wtedy tryb zdjęć seryjnych i jest to wg mnie klucz do uzyskania tych kilku najbardziej przyciągających uwagę ujęć, gdy skrzydła lub nogi są w ładnym ułożeniu.
Aha, muszę tu dodać jeszcze jedno. Wiele razy spędzałem w plenerze kilka godzin i wracałem w zasadzie bez udanych zdjęć. Ale nie żałowałem ani chwili, ponieważ spędzanie czasu w kontakcie z przyrodą jest wg mnie wartością samą w sobie.
Mit 3 – pliki RAW to wysoki stopień wtajemniczenia dla zawodowców. To totalne nieporozumienie, szkodliwe, ponieważ zniechęca do poszerzania swoich umiejętności. Niestety rozumiem źródła tego stereotypu. Gdy odkryjemy w aparacie tajemniczą opcję zapisu zdjęcia w RAW (proste sprzęty jej nie mają) a nie w JPG, okazuje się często, że nasz komputer nie umie tych plików wyświetlić. Ściągamy specjalny program i… zdjęcia są nieefektowne, przede wszystkim pozbawione intensywnych kolorów.
Trzeba mieć świadomość, że RAW to bezpośredni i nieprzetworzony zapis tego, co dotarło do matrycy aparatu. Taki zapis musi być obrobiony i służą do tego specjalne (co nie znaczy, że trudne w obsłudze) programy.
Genialność zapisu RAW polega na tym, że pozwala dokonać znacznie głębszych modyfikacji niż JPG, ponieważ plik RAW zawiera więcej informacji niż JPG. Posłużę się prostym przykładem – robiąc zdjęcie zachodu słońca w realu wyraźnie widzieliśmy mnóstwo szczegółów krajobrazu pod światło. W JPG wyjdą one bardzo ciemne i niewiele da się z tym zrobić. Obróbka RAW pozwoli wszystkie te szczegóły rozjaśnić, czyli staną się widoczne. RAW pozwoli nam też na bardzo wiele innych korekt – efektywne zwiększenie nasycenia barw, poprawę ostrości, ustawienie balansu bieli i redukcję szumów.
Do obróbki RAW-ów służą programy, część z których jest płatna, a część darmowa. Niestety, te darmowe są wyraźnie gorsze. Ale już za kilkaset złotych można mieć program, który da nam mnóstwo możliwości. I zdecydowanie uważam, że jeśli już wydaliśmy pewne pieniądze na sprzęt, to naprawdę warto dopłacić jeszcze trochę i kupić program, który w pełni pozwoli nam zapanować nad parametrami zdjęcia.
Porównuję swoje zdjęcia z 3 etapów ewolucji mojej foto-pasji. Najpierw zapis w JPG, potem w RAW z wykorzystaniem darmowego oprogramowania i wreszcie obróbka RAW programem, za który zapłaciłem ok. 700 zł. Każda zmiana podejścia do pracy z plikiem oznaczała skokową poprawę uzyskiwanych efektów. Mogę tylko żałować, że nie uczyłem się szybciej – dużo zdjęć wyszłoby znacznie lepiej.
Tu powinienem jeszcze dodać jedną refleksję. Otóż wiele razy słyszałem, że obróbka RAW-ów to fałszowanie rzeczywistości, a prawdziwe, autentyczne zdjęcie to tylko takie, jakie wyrzucił z siebie aparat – czyli JPG. Jest to nieprawda. JPG to po prostu efekt zautomatyzowanej procedury obróbki wykonanej wg pomysłu inżyniera, który pisał oprogramowanie naszego aparatu. Rezygnacja z tego wątpliwego ułatwienia to wbrew pozorom wolność interpretacji. Nie należy go nadużywać (prowadzi to do żałosnych skutków), ale trzeba pamiętać, że obróbka zdjęcia to po prostu ostatni – i równie ważny – etap i element kreacji przy tworzeniu fotografii. Zdanie się na JPG to nie autentyzm tylko oddanie pracy w ręce zaprogramowanej maszyny.
Poniżej prezentuję efekty różnych rodzajów zapisu tego samego kadru. Pierwsze zdjęcie to surowy RAW. Na zdjęciu widać mało, jest pozbawione wyraźnych barw i zawiera obszary niedoświetlone – co było nieuniknione przy tak kontrastowej scenie. Na zdjęciu drugim zaufałem oprogramowaniu aparatu i pozwoliłem mu wygenerować JPG. Jak widać, lepsze jest nasycenie barw, jednak w obszarach cieni dalej prawie nic nie widać. I wreszcie trzecie zdjęcie, gdzie RAW obrobiłem samodzielnie korygując prześwietlenia, niedoświetlenia, nasycenie barw i kilka innych parametrów. Zestawienie tych 3 zdjęć ewidentnie pokazuje, która metoda pracy daje najlepsze rezultaty. Najlepsze i, dodajmy, najbardziej zbliżone do tego, co widzi ludzki wzrok.




Mit 2 – każdym sprzętem da się robić dobre zdjęcia, wyrażany również przy pomocy zgrabnej formuły, że to nie aparat robi zdjęcia tylko człowiek. Jest to zwodnicze, czyli prawda i nieprawda. Prawda, że najlepszy sprzęt nic nie da, gdy nie umie się robić zdjęć. Nieprawda, ponieważ sprzęt też jest ważny, potwierdzają to sami zawodowcy. Umiejętności nie wystarczą, gdy obiektyw nie rysuje dobrze, a korpus nie pozwala kontrolować parametrów i nie ma matrycy, która zarejestruje to, co zaplanowaliśmy. Nie bez powodu owi zawodowcy pracują na dużych Nikonach i Canonach z niemniej imponującymi obiektywami a nie na telefonach albo kompaktach.
Dobry aparat daje większe możliwości. Trzeba przyjąć, że minimum to aparat dający kontrolę nad wszystkim parametrami – przede wszystkim czułością ISO, kompensacją ekspozycji, sposobem zapisu obrazu i kombinacją czasu naświetlania/przysłony. Takie możliwości (co ważne – z łatwym dostępem do ustawień) dają lustrzanki i przemyślane bezlusterkowce. I tu dobra wiadomość – taki aparat nie musi być drogi. Rynek jest pełen używanych lustrzanek i bezlusterkowców w doskonałym stanie. Trzeba oczywiście taki aparat dokładnie sprawdzić przed zakupem.
Warto mieć świadomość, że lepszy aparat rzeczywiście jest lepszy. Ma matrycę rejestrującą więcej szczegółów, migawka w trybie ciągłym robi więcej zdjęć na sekundę (kluczowe przy fotografowaniu zwierząt), autofocus działa szybciej, a bufor mieści więcej kadrów. Jednak rynek korpusów jest demokratyczny, łatwo znaleźć coś niezłego za niewielkie pieniądze. Za Nikona d90, którym zrobiłem pierwsze zdjęcia wciąż uważane przeze mnie za udane zapłaciłem (bez obiektywu) 600 zł.
Gorzej jest z obiektywami. One nie starzeją się tak szybko, jak korpusy, więc też nie bardzo tanieją. Okazje praktycznie się nie trafiają, a wiele obiektywów w ogóle nie trafia na rynek wtórny – są tak dobre, że ich właściciele się ich nie pozbywają. A obiektyw jest znacznie ważniejszy niż korpus – i to niestety nie jest mit. Obiektyw, który nie tworzy zadowalająco ostrych kadrów lub zniekształcają obraz – to naprawdę potrafi irytować. Instagram jest pełen zdjęć nieostrych – i widać to pomimo tego, że platforma ta automatyzuje publikację zdjęć w niezbyt wysokiej rozdzielczości.
Przyzwoite używane body bez problemu kupimy nawet za kilkaset złotych. Uniwersalny zoom do szerokich kadrów to wg mnie minimum kilkaset złotych, ale naprawdę warto kupić lepszy, wcześniej zapoznając się z jego recenzjami. Ok. 2 tys. złotych już daje spore możliwości, choć są obiektywy nawet za 4-6 tys. Robienie zdjęć na dużą odległość to już kosztowna sprawa. Zoomy do 300 mm potrafią być tanie, ale mogą nie zapewnić zadowolenia, zwłaszcza jeśli chodzi o ostrość. Nie można mieć złudzeń – te wszystkie efektowne zbliżenia ptaków i ssaków powstały przy użyciu szkieł za kilka-kilkanaście tysięcy złotych.
Powyższe zdjęcie powstało przy użyciu dość przeciętnego korpusu. Nie udałoby mi się zrobić tego zdjęcia bez obiektywu, który kupiłem niedawno, zapoznawszy się wcześniej z opiniami na jego temat autorstwa m.in. bardzo przeze mnie szanowanej Bethany Leigh. Nie jest to jeszcze ekstraklasa, ale w sprzyjających warunkach zdjęcia wychodzą moim zdaniem dobrze.

Od dłuższego czasu planowałem, żeby krótko omówić mity związane z nieco ambitniejszym podejściem do robienia zdjęć. Własne doświadczenia skonfrontowane z tym, co czytam o fotografii pozwolą innym – naprawdę mam taką nadzieję – pójść trochę na skróty. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że z trzech mitów dwa są nagminnie rozpowszechniane przez doświadczonych praktyków fotografii, a nawet uznanych profesjonalistów. Zatem – jedziemy.
Mit 1 – to sławna reguła trójpodziału kadru. Co twierdzą poradniki fotografii? Podziel w myślach kadr na pola wg formuły: 3 w pionie i 3 w poziomie. Najważniejsze elementy rozmieść w kadrze tak, aby znalazły się na granicach między polami. Wg tej reguły przykładowo niebo powinno wypełniać górną 1/3 lub 2/3 wysokości kadru.
Trzymanie się tej zasady jest oczywiście lepsze niż umieszczanie najważniejszego obiektu w centrum (choć i to ma czasem sens). Szybko jednak okaże się, że komponowane wg tej reguły kadry są nudne. Niebo czasem powinno zajmować 3/5 wysokości kadru (naprawdę to często daje świetny efekt), czasem powinno wypełniać go w 90%, a czasem nie powinno go być wcale.
To, co chcę powiedzieć bardzo wyraźnie, to to, że koniecznie trzeba eksperymentować. To dlatego robienie zdjęć to cała sesja, podczas której należy ustawiać aparat na najróżniejsze sposoby, manipulować ogniskową (nie mówiąc już o innych parametrach). Lepiej zrobić 100 kadrów, z których dobry okaże się 1 niż mniej, a z żadnego zdjęcia nie będziemy zadowoleni.
Przeglądam w tej chwili swoje zdjęcia na Instagramie. W części z nich reguła trójpodziału zadziałała bardzo dobrze – zwłaszcza – jak teraz patrzę – gdy w kadrze były 2 tzw. kluczowe, mocne punkty. Ale w wielu przypadkach z trójpodziału zrezygnowałem i uważam, że była to dobra decyzja.