Przejdź do treści

Ten maluch znalazł się w moim polu widzenia w okolicy całkowicie nieprzyrodniczej, w zaroślach otaczających lotnisko Chopina w Warszawie. Zdawał się nie przejmować hałasem startujących samolotów, ogólnie sprawiał wrażenie bardzo spokojnego, dał się dość blisko podejść.

Tej zimy udało się doświadczyć śniegu w okolicach, gdzie mieszkam – pierwszy raz od 3 lat. Wyczekiwałem momentu, gdy będzie słonecznie, bo liczyłem na ciekawe kontrasty w lesie. Po kilkugodzinnym wypadzie zacząłem przeglądać zdjęcia. To od razu mi się spodobało, jest w nim spokój i przestrzeń. Zamiana profilu na czarno-biały jeszcze bardziej uspokoiła klimat i pozwoliła skupić się na specyfice zimowego pejzażu.

Prawda znana każdemu, kto chce mieć ciekawe światło – najłatwiej o nie o poranku. Jest to na tyle powszechna wiedza, że porannych zdjęć jest naprawdę mnóstwo, przez co teoretycznie stają się pospolite. Ja jednak nadal je lubię. Lubię też rytuał porannego wyjścia. Zawsze jest to poświęcenie. Latem dlatego, że wstać trzeba naprawdę wcześnie, o 5-ej jest już jasno. Zimą można spać dłużej, za to po wyjściu uderza ziąb.
Tak też było w tej sytuacji – są to okolice wsi Czerwonka k. Węgrowa (Mazowsze), styczeń. Pierwsze naprawdę lodowate dni tej zimy. Zrobiłem wtedy sporo zdjęć, te uważam za najbardziej udane.

Marzłem w pewien weekend przez kilka godzin, snując się po polach otaczających jedną z białowieskich wsi. Pogoda była naprawdę podła, wiał silny wiatr. Ratowałem się gorącą herbatą z termosu. W takich sytuacjach czasem wydaje się, że wysiłek dźwigania aparatu fotograficznego to nadmierne i zbędne poświęcenie. Zdjęcie takie jak powyższe trochę to wynagradza.

To jedno z wielu zdjęć, które sprawiły, że z miejsca oddalałem się z poczuciem triumfu. Po okolicach Teremisek błąkałem się od 2 dni, z poczuciem zadowolenia, że las w kilku miejscach ukazał mi urodę późnej zimy – z zamarzniętymi rozlewiskami, surową szarością martwych świerków i nagich drzew liściastych. Do pełni zadowolenia brakowało tylko ładnego portretu żubra.
Tę dwójkę wypatrzyłem z szosy. Zacząłem powoli je podchodzić, co kilkanaście metrów zatrzymując się, aby kilka razy nacisnąć spust migawki. W końcu, co było do przewidzenia, zirytowały się i ruszyły w moim kierunku – wówczas oczywiście oddaliłem się.