Przejdź do treści

Lato to słaby okres na tropienie zwierząt. Głównym powodem jest to, że liście zwyczajnie zasłaniają zwierzęta, więc trudniej je dostrzec. Na łąkach nie jest wiele lepiej, wysokie trawy całkowicie zasłaniają mniejsze zwierzęta (zające), niemal całkowicie sarny, a nawet jelenie czy żubry widoczne są tylko częściowo – co widać na zdjęciu powyżej.
To oczywiście nie zniechęca, po prostu trochę utrudnia. Tym jednak, co potrafi niemal z lasu wygonić, są owady i upał. W tym roku bardzo dokuczliwe.
Moja tegoroczna działalność idzie równolegle z kolejnymi zakupami. Wyjątkowo – takie mam wrażenie – duża ilość kleszczy skłoniła mnie już wczesną wiosną do zakupu kaloszy. Względne bezpieczeństwo kosztuje sporo wysiłku – po kilkugodzinnym marszu kalosze są tak mokre, że muszę je potem długo suszyć. Na szczęście są bardzo wygodne – ulga, bo bardzo się bałem, że będą obcierać nogi.
Wypad sprzed kilku tygodni, gdy mimo korzystania z repelentów musiałem bardziej niż na szukaniu zwierząt koncentrować się na atakujących mnie komarach i ślepakach, skłonił mnie do zakupu kapelusza z moskitierą. To wspaniały wynalazek, który w zasadzie rozwiązał problem insektów, choć muszę uprzedzić, że zza siateczki widzi się gorzej, a obsługa lornetki i aparatu fotograficznego jest trudniejsza.
Na kolejnym marszu wyjątkowo wcześnie zrobiło się bardzo gorąco. Mój podręczny termometr już o 5.30 rano pokazywał 24 stopnie, a potem temperatura cały czas rosła. Konieczny stał się zakup lekkiej bluzy wyjściowej z długim rękawem. Wbrew pozorom nie jest łatwo znaleźć coś sensownego, mnie internetowe poszukiwania zaprowadziły do sklepu wędkarskiego, gdzie znalazłem lekką bawełnianą bluzę z kieszeniami.
Na jakiś czas – mam nadzieję – jestem dostatecznie zabezpieczony. Wkrótce znowu ruszam do lasu, a niebawem opublikuję kolejne zdjęcia.

Snułem się po tej okolicy godzinami, był ponury grudzień 2020. Zwierzęta głównie słyszałem w krzakach, gdzieś mignął mi biały zad uciekającej sarny. Wracałem do samochodu, myśląc już głównie o ciepłej herbacie z termosu. W takich sytuacjach uwaga zaczyna się skupiać na elementach krajobrazu, próbie wyciągnięcia czegoś w niesprzyjających warunkach. Słońce na moment przebiło się przez chmury, akurat stanąłem na wprost kilku drzew mocno zajętych przez jemiołę.

To kolejny koziołek wśród napotkanych przeze mnie (północny kraniec Puszczy Białowieskiehj). Spotkanie było o tyle wyjątkowe, że trwało bardzo długo, przyglądaliśmy się sobie co najmniej 10 minut. Samiec sarny był oczywiście uważny i nie spuszczał ze mnie wzroku, ale zupełnie nie przejmował się moją obecnością – a zauważył mnie natychmiast, ponieważ szedłem leśną drogą, a on stał niedaleko od niej.
Normą w takich sytuacjach jest decyzja zwierzęcia o szybkim oddaleniu się. Tym razem to ja odszedłem pierwszy,

Pozwalam sobie zamieścić jeszcze jedno zdjęcie zrobione kilka tygodni temu, kiedy kombinacja mgiełki i wczesnoporannego światła zadziałały jak naturalny filtr, zamalowując wszystko na pomarańczowo. Typowy podwarszawski pejzaż stracił na pół godziny cechy kolorystyczne typowe dla środowiska ziemskiego i gdyby nie roślinność, można by uznać, że zdjęcie zostało zrobione na Marsie.

To już drugi raz, kiedy z kolegą znalazłem się na pewnej ścieżce, skąd jest dobry widok na zwierzęta, za to one nie widzą ciebie. Nic, tylko na zmianę przyglądać im się przez lornetkę i robić im zdjęcia. Oczywiście to udaje się tylko wtedy, gdy wiatr wieje od ich strony, a pod nogą nie pęka ci żaden patyk. Zdjęcie zrobione po kalibracji obiektywu, stąd zauważalnie lepsza ostrość.

Są szybkie i robią wrażenie, jakby nigdy się nie męczyły. Ta obserwacja miała miejsce już dawno temu i trwała ok. 2 godzin, podczas których bezustannie coś się działo. Ptaki ganiały siebie nawzajem, wskakiwały do wody, wyrywały sobie jedzenie i bezustannie popisywały się prędkością lotu i niesamowitymi manewrami.

Las rozmiękcza umysł, jest źródłem spokoju. Im jestem starszy, tym bardziej ta banalna prawda do mnie dociera. Las w zasadzie nie jest spektakularny. Jego urok tkwi w pewnej monotonii (pozornej oczywiście, wystarczy dokładniej się przyjrzeć). Pewnie trudno to wyjaśnić komuś, kto ma takie widoki za oknem. Ja do lasu muszę dojechać, do Puszczy Białowieskiej (na zdjęciu – luty 2021) mam 240 km, które co 2-3 miesiące niecierpliwie pokonuję samochodem, aby jeszcze w piątkowy, przedweekendowy wieczór ruszyć do lasu. Nie przesadzę ani trochę stwierdzając, że zawsze spotyka mnie coś miłego – dla oka, dla myśli.

Był ładny zimowy dzień. Po puszczy latało mnóstwo sójek, ale moje uganianie się za nimi niewiele dawało – uparcie uciekały i ani myślały dać się podejść. Również to zdjęcie zostało zrobione z dość dużej odległości

Fotografia zrobiona w drodze na poranny plener leśny. Raz na jakiś czas (a tego poranka zrobiłem oczywiście więcej zdjęć, kolejne zaprezentuję w dalszych wpisach) trafia się taka genialna kombinacja porannej mgły i ostrego światła słonecznego skierowanego tuż znad horyzontu. W zasadzie nie ma wtedy znaczenia, co trafia w kadr – tu są to akurat nadrzeczne drzewa i krzewy. Barwy są skrajnie nienaturalne, sceneria wydaje się gorąca i taka nieziemska, jakby marsjańska. Dobitna ilustracja faktu, że światło bez trudu zmienia niepozorny widok w coś nietypowego.

Tak bywa… To w sumie bardzo typowa sytuacja, gdy żubr trochę się chowa. Typowa i naturalna. Do miejsca, w którym znajdował się ten samiec, zostałem doprowadzony przez gospodarza, u którego mieszkałem w Teremiskach, nawiasem mówiąc w doborowym towarzystwie znajomych. Ten żubr nie dał się jednak długo podziwiać. Zorientowawszy się, że jest nas kilkoro, po prostu się do nas odwrócił tyłem i poszedł w głąb lasu.