Przejdź do treści

Do finalnego efektu jeszcze daleko, jednak miło mi wstępnie zapowiedzieć, które zdjęcia trafią do mojego autorskiego kalendarza na rok 2023. Przyznam, że wybór był dość trudny i przyjemny zarazem, ponieważ w mijającym roku miałem naprawdę dużo świetnych spotkań z naszą piękną przyrodą.
Prace projektowe trwają, niebawem zaprezentuję, jak będzie wyglądać tegoroczna edycja kalendarza.

Tego typu ujęcie – ogniste niebo – to rodzaj fotograficznej klasyki. W mojej ocenie jest to też taki evergreen – choć widziałem takich zdjęć wiele, niezmiennie robią na mnie duże wrażenie. Z nie całkiem dla mnie zrozumiałych powodów rano wychodzą lepiej niż wieczorem. Fenomen polega na tym, że w jednym kadrze pojawia się intensywne spektrum niebieskości i czerwieni, dodatkowo jeszcze scena nie trwa zwykle zbyt długo. W przeciwieństwie do zdjęć takich jak to niebo i ziemia żyją oddzielnie, światło nie dominuje nad tym, co jest przez nie oświetlone.

Cóż tu mówić… Okoliczności powstania tego zdjęcia były okropne, ale jest to przykład na to, jak śnieg i nadmiar światła porządkują krajobraz (paradoks – czas był pochmurny). Nie spodziewałem się po tym zdjęciu wiele i też takie nic otrzymałem, ponury wiejski krajobraz, który tysiące ludzi co roku doprowadza do psychicznego doła.

To zdjęcie ma oczywiste wady wynikające z tego, że zostało zrobione z naprawdę dużej odległości – ok. 200 m. Lubię je, ponieważ łoś był jednym z wielu zwierząt, jakie spotkałem tamtego poranka na białowieskiej łące. Po drugie to tzw. łopatacz (czyli samiec z rozłożystym porożem w kształcę łopat właśnie), a nie częściej spotykany w Polsce tzw. badylarz, którego poroże przypomina zubożoną wersję tego, co na głowie mają samce jeleni.
Same okoliczności były dla mnie ciekawe. Łoś był tak daleko, że patrząc gołym okiem łatwo go było przegapić. Bardziej się domyśliłem, że tam hen hen jest jakieś zwierzę. Dopiero rzut okiem przez lornetkę uświadomił mi moje szczęście – tu muszę wspomnieć, że podobnie jak z dzikami, również w przypadku łosi nie miałem dużo okazji je widzieć.

Nie bez powodu będę niezwykle czule wspominać tegoroczny pobyt nad Biebrzą. Co prawda nie było łatwo. Końcówka czerwca była naprawdę upalna. Ślepaki gryzły wściekle, reszta owadziej bandy, trzymana na dystans specjalistycznym sprayem odstraszającym nie siadała na skórze, ale ani na chwilę nie przestawała bzykać w bezpośredniej bliskości. Ale miałem dostęp do komfortowej łazienki, w lodówce chłodziły się napoje, a poranki przed 4-ą rano były cudowne. Udało mi się zrobić sporo zdjęć, choć łosie, będące głównym celem wyjazdu, trzymały się na dystans. I tak oto niedaleko mnie przysiadła ta samica potrzosa.

Zrób dzień wcześniej rekonesans na mapach i wybierz dobrze zapowiadające się miejsce. Wstań o 3.30, przygotuj termos kawy, herbaty i kanapki. Dojedź 80 km samochodem i dotrzyj na miejsce tuż przed świtem. Mgły, słońce i poranni rybacy. Ustaw statyw, załóż filtry. Udało się. Dolna Narew, 4.55 rano. Wróć do domu, odeśpij wczesną pobudkę. Jeszcze tylko postprodukcja i są: 3-4 zdjęcia.

Muszę powiedzieć, że tylko nieco eksperymentuję z fotografowaniem z wody, ale przyznaję, że jest to bardzo wciągające. Spędziłem ostatnio kilka godzin wiosłując po Narwi w okolicach rezerwatu Stawinoga. Miejsce to słynie z czapli, ale innych ptaków również tam nie brakuje. Technika pracy była dość specyficzna. Gdy udawało mi się wypatrzeć czaplę wśród przybrzeżnych trzcin, starałem się do niej jak najbliżej podpłynąć tak, aby jej nie niepokoić. Zazwyczaj było to ok. 30 metrów. Zatrzymywałem się, chwilę pozostając bez ruchu, aby ptak nieco się ze mną oswoił. Wówczas sięgałem po aparat i to chyba dopiero dźwięk migawki był tym, co czaplę zaczynało niepokoić. W końcu uznawała, że czas odlecieć – i wtedy udało mi się zrobić kilka ciekawych ujęć. Powyżej jedno z nich

Miałem w sierpniu szczęście spędzić sporo czasu w rejonie Puszczy Białowieskiej. Szczęście odczuwane podwójnie, ponieważ sama miejscowość była przez wiele miesięcy odcięta od świata z powodu ustanowienia tam czegoś, co lokalni mieszkańcy nazwali patostrefą. O skuteczności całego przedsięwzięcia, jak również konsekwencjach wybudowania na granicy płotu, sporo piszą media, więc nie będę powielać krytycznych opinii, które są dla normalnych ludzi oczywiste.
Miałem okazję poznać w Białowieży wspaniałych ludzi, dbających o przyrodę i o to, aby miejscowość nie straciła godności.
Sama Puszcza była, jak zawsze, wspaniała (pomijając zdemolowane leśne drogi). O ile pogoda sprzyjała, codziennie wstawałem przed świtem i ruszałem w las albo na okoliczne łąki, gdzie miałem okazję obserwować i fotografować dzikie zwierzęta. Tym razem prezentuję jednak zdjęcie puszczańskiego poranka, z ognistym niebem i mglą eksponującą efekt perspektywy.

Mit 5 (ostatni, o którym chcę napisać) – obróbka na komputerze to naganny sposób fałszowania. To również powszechne nieporozumienie. Pomijając wspomnianą wcześniej obróbkę RAW-ów jako finalny etap twórczej interpretacji chciałem zapytać: jak myślicie, po co aparaty mają rozdzielczość 12, 20 albo 40 MPx? Do wydrukowania dobrej jakości odbitki sporych rozmiarów, nie mówiąc już o wysokiej jakości obrazie na ekranie komputera – zupełnie wystarczy 6 MPx. Większa rozdzielczość daje nam możliwość skutecznego kadrowania, czyli wycięcia z nawet nieidealnie skomponowanego obrazu jego esencji – idealnie ułożonego kadru.
Ja dość standardowo komponuję swoje zdjęcia wybierając 30-40 procent pierwotnego kadru. O ile tylko obiektyw podołał i narysował precyzyjny obraz, daje to możliwość spokojnego przemyślenia kadru i nadania mu możliwie najlepszej formy. Dotyczy to zwłaszcza fotografii zwierząt, które zazwyczaj są nieco za daleko.
Wiem, że są puryści, którzy uważają, że zdjęcie powinno być idealnie skomponowane już na etapie jego wykonywania. Szanuję takie podejście i staram się je stosować przy fotografii pejzażowej. Jednak nie uważam, żeby było jedynym możliwym, ponieważ kluczowym celem jest uzyskanie pięknego kadru. Dlatego pracę kompozycyjną na komputerze uważam nie tylko za dozwoloną, ale nawet pożądaną. I za jedyne fałszowanie uważam wklejanie do kadru elementów pierwotnie w nim nieobecnych (o ile naszym celem nie jest intencjonalny i jawnie deklarowany collage).
Wspominany przeze mnie mit 5 technicznie wiąże się z innym często słyszanym przeze poglądem, że genialne i bardzo szczegółowe zdjęcia zwierząt i ptaków powstały z użyciem jakichś obiektywów o nieprawdopodobnie długich ogniskowych.
Oczywiście takie szkła niebywale pomagają i prawdę mówiąc bez świetnej jakości obiektywu 300 mm albo przyzwoitej 500 mm chyba nie sposób pominąć ujemnego efektu, jaki powoduje odległość od ssaka albo ptaka. Ale tu kolejny raz trzeba sprostować – te naj-najlepsze, niemal portretowe zdjęcia powstały dlatego, że fotograf był blisko fotografowanego zwierzęcia. Albo je mistrzowsko podszedł albo trafił na nie przypadkiem i błyskawicznie zareagował albo ukrył się w świetnie dobranym miejscu, w którym spędził wiele godzin (albo dni), aż zwierzę samo się zbliżyło.
Załączone zdjęcie to ten drugi przypadek – bocian przeleciał bardzo blisko mnie, ja szybko zareagowałem. Zdjęcie nie wymagało żadnego kadrowania. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale lubię ja za szczegółowość i ujęcie bociana we wzorcowy moim zdaniem sposób.

Mit 4 – dobre zdjęcie to kwestia szczęścia. Otóż tylko częściowo. Dobre zdjęcie to funkcja kilku czynników. Przypadek ma tu pewne znaczenie i może sprzyjać wybrańcom. Jednak jeśli miałbym wskazać czynnik numer 1 – będzie to ilość czasu spędzonego w terenie, istotna kwestia numer 2 to refleks i wreszcie umiejętność sprawnego ustawienia parametrów zdjęcia. Ważna też jest liczba strzałów migawki.
Znam oczywiście sporo ludzi, którzy nie czyniąc żadnego wysiłku – dalekiego wypadu, wczesnej pobudki – napotykali łosie, jelenie, bażanty, lisy czy borsuki. Gdyby mieli w tym momencie ze sobą aparat z długim obiektywem i umieli go dobrze wykorzystać, do końca życia mogliby szczycić się świetnymi ujęciami.
Powinienem przywołać mój niedawny wyjazd nad Narew. Szykowałem się raczej na plener pejzażowy – prognozy mówiły o interesującej pogodzie nad ranem. Gdy jednak budzik obudził mnie 2 godziny przed świtem, lał deszcz. Nic nie wskazywało, że warto zaryzykować. Godzinę później nadal było źle – deszcz i silne zachmurzenie. Gdy wreszcie pogoda poprawiła się, było za późno na plener – zanim dojechałbym na miejsce, słońce byłoby zbyt wysoko. Mimo to pojechałem, tyle że nastawiłem się na zdjęcia ptaków.
Bardzo słabe światło utrudniło mi dobre ujęci czapli i żurawi w locie (choć co nieco udało się). Jednak najciekawsze zdjęcie to efekt tego, że pewien trzciniak w odległości kilkunastu metrów ode mnie uczepił się łodygi i przez godzinę dawał swój skrzeczący koncert. Zrobiłem mu ok. 40 zdjęć, z których kilkanaście wyszło moim zdaniem bardzo ładnie. Nie pomogło mi szczęście – pomogła mi systematyczność i trochę uporu. A także to, że w jednym miejscu nad odnogą Narwi spędziłem w sumie 3 godziny. Co oczywiście nie jest jakimś wielkim wyczynem – wielu fotografów przyrody pewnie wręcz uśmiechnie się słysząc o owych 3 godzinach. Dobre zdjęcia przyrody to przecież często dziesiątki lub setki godzin spędzonych z aparatem w terenie.
Wspomniałem wcześniej o ilości zrobionych zdjęć. Jest to szczególnie ważne przy szybko poruszających się zwierzętach – ptakach w locie, biegnących sarnach. Przyznam, że włączam wtedy tryb zdjęć seryjnych i jest to wg mnie klucz do uzyskania tych kilku najbardziej przyciągających uwagę ujęć, gdy skrzydła lub nogi są w ładnym ułożeniu.
Aha, muszę tu dodać jeszcze jedno. Wiele razy spędzałem w plenerze kilka godzin i wracałem w zasadzie bez udanych zdjęć. Ale nie żałowałem ani chwili, ponieważ spędzanie czasu w kontakcie z przyrodą jest wg mnie wartością samą w sobie.