Przejdź do treści

Nie spodziewałem się po tym ujęciu nic wielkiego, był specyficzny poranek, byłem w drodze. Zdecydowanie nie zapanowałem nad ziarnistością tego zdjęcia, robią je, co widać, z ręki, ponieważ statyw odpoczywał sobie w bagażniku. Mimo wad postanowiłem udostępnić to zdjęcie, bo uważam, że jego ascetyzm i swoista skromność mają w sobie siłę,

Gdy przechadzam się w nieznanej mi okolicy, wspaniałym uczuciem jest nagłe stanięcie na wprost zaskakującego widoku. Tak właśnie było tym razem, gdy moją uwagę zwróciło 5 odbijających się w wodzie drzew, więc zdjęcie ma dość spontaniczny charakter. Lubię jego nastrój podkreślony przez gasnące po zachodzie Słońca niebo.

Pojezierze Brodnickie to drugi po Podlasiu teren, gdzie lubię spędzać czas. Pod względem fotograficznym jest to bardzo atrakcyjna okolica, jednak jestem dopiero na początku jej poznawania. To zdjęcie oczywiście powstało dość wcześnie rano, choć przy coraz późniejszych świtach „wcześnie” to w zasadzie pojęcie względne.

Aby sfotografować tę samicę, trzeba się było trochę wysilić. Dostrzeżona z szosy była bardzo daleko i konieczne było podejście ok. 200 m w trawie do pasa. Zniekształcone sylwetki mnie i kolegi Grzegorza dłuższy czas nie budziły jej niepokoju – musieliśmy dla niej wyglądać jak przesuwające się matrioszki, nie było widać naszych nóg. W końcu zaczęła zdradzać pewne objawy zdenerwowania, zwłaszcza, że jak okazało się, miała pod opieką łoszaka. Wówczas zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy serię zdjęć.

Wszystko w tym zdjęciu jest kombinacją spontaniczności i planowania. Pora – dość długo przed świtem, świat dopiero zaczynał wyłaniać z ciemnej szarzyzny, już kilkanaście minut później wszystko było dużo bardziej kontrastowe. Wydłużony czas naświetlania rozmył ruch wody. Ogólnie – co zapewne widać – czas jeszcze przed świtem jest ostatnio moją preferowaną porą fotografowania i jeszcze przez jakiś czas zamierzam eksplorować możliwości tej pory dnia. Słońce spod linii horyzontu potrafi wyczyniać na niebie niezłe cuda, ale robi to dyskretniej niż po pojawieniu się na niebie. Nagroda – widok standardowej dość mazowieckiej rzeczki staje się znacznie bardziej niepospolity.

Ustawiając statyw z aparatem nad tym kanałem miałem mieszane uczucia. Z jednej strony kolorystyka wydawała się mało spektakularna – słońce miało przekroczyć linię horyzontu dopiero ok. 30 minut później. Jednocześnie ta kombinacja lekkiego oświetlenia, delikatnej mgiełki i całkowitego braku wiatru dawała specyficzne poczucie stabilności. Chyba udało mi się to uchwycić, powstało zdjęcie, które jest pełne spokoju. Takie poranki chciałbym widzieć codziennie.

Powiedzmy uczciwie, jest takie miejsce w Puszczy Białowieskiej, gdzie żubry pojawiają się całkiem często (i nie mam tu na myśli rezerwatu pokazowego). Niektóre z nich niemal pozują do zdjęć, inne starają się nie rzucać w oczy i trzeba się za nimi rozejrzeć. Tym, co w przypadku żubrów – niewątpliwie dzięki konsekwentnej ochronie i poczuciu własnych gabarytów – jest niezwykle miłe, jest to, że nie przejmują się specjalnie obecnością człowieka. Nie uciekają, co najwyżej niespiesznie oddalają się, a czasem, wiedząc, że są obserwowane, odwzajemniają się uważnym spojrzeniem.
Prezentowane zdjęcie należy do kategorii „Premia za bardzo wczesne wstanie z łóżka”.

To kolejny miły dla oka widok, jaki udało mi się zobaczyć i zarejestrować podczas porannego pleneru na południowo-mazowieckich stepach. W przypadku tego zdjęcia bardzo ważne okazało się to, że byłem we właściwym miejscu w bardzo właściwym czasie. Taki układ światła przebijającego się przez mgłę trwał dosłownie 5 minut. Fotografia dobrze pokazuje, że to samo miejsce może wyglądać fascynująco albo po prostu nudno. Gdy bowiem byłem w tym samym miejscu dzień wcześniej na rekonesansie, nawet nie warto było ustawiać aparatu, typowe popołudniowe światło słoneczne spłaszczało i banalizowało pejzaż.

Muszę powiedzieć uczciwie, że to zdjęcie nie wiązało się z jakimś szczególnym poświęceniem. Dzień wcześniej zrobiłem rekonesans okolicy (Bagna Całowanie na południe od Warszawy), dziś wystarczyło wstać o 5-ej, wypić kawę i przejechać się kawałek samochodem. Jadąc bałem się, że będzie nudnawo, gdzieś na górze dogasał księżyc na bezchmurnym niebie. Ale potem chmury się pojawiły, w dodatku na bagnach, co nie jest wcale rzadkie, zakumulowała się mgła.
Sfotografowany akwen to sztuczny staw, Mgła schowała to, co znajduje się jakieś 2 kilometry dalej i w normalnych warunkach mocno psuje krajobraz – linię elektryczną i domy. Znalazłem się w środku naturalnej „bańki”, ciesząc się widokami, których na Mazowszu trzeba się nieźle naszukać. Słońce wzeszło jakieś 10 minut później – ale to pokaże w jakimś przyszłym odcinku.


… jednym z najładniejszych, jakie znam – Łazienki w Warszawie. Podobno można tam natknąć się nawet na lisa. Lisa. Ale rzecz jasna najwięcej tam pływa kaczek, co jest nudne i banalne. Na szczęście dziś ogarnął je jakiś szał tańca na wodzie i łopotania skrzydłami, co na pierwszym zdjęcie udało się utrwalić w sposób dość ikoniczny, na drugim zaś – mniej oczywisty. Warunki świetlne – lubiane przeze mnie, ponieważ było pochmurne popołudnie, podczas którego udało mi się też zrobić kilka zdjęć typu urban landscape. Być może kiedyś je tu pokażę. Oczywiście będą czarno-białe.