Przejście od-do

Jeśli brakuje Ci poczucia sensu życia, fotografia wydaje się być dobrym remedium. Niestety, nie będzie łatwo.
Ja miałem naprawdę pod górkę. Desperacko próbowałem zrealizować coś sensownego w czasach fotografii analogowej – czarno-białej. Mimo niezłego sprzętu (który, jak wiadomo, sam nie robi zdjęć) rzadko byłem zadowolony z efektów swojej pracy. Pejzaże paryskie, pejzaże praskie, pejzaże tatrzańskie – 3 dostępne gradacje papieru do odbitek (niskokontrastowy, średniokontrastowy i wysokokontrastowy)  nie pozwalały mi przy moim nikłym wyczuciu uzyskać dobrych odbitek, które produkowałem w urządzonym w łazience laboratorium z powiększalnikiem i kuwetami z wywoływaczem i utrwalaczem. Fotografie wychodziły co najwyżej poprawne.
Potem zaczął się okres pustki. Fotografia analogowa została wysłana w niebyt. Główny powód – ilu osobom można pokazać odbitkę w albumie? Jednak fotografia cyfrowa raziła niedoskonałością odwzorowania barw oraz ceną sprzętu. Kupiony przeze mnie za koszmarne pieniądze Kodak (wybrany z uwagi na budzący respekt zoom Shneider-Kreuznach) był wolny, robił zdjęcia, które ledwo dały się oglądać na ekranie i miał mnóstwo wad wieku dziecięcego. Dałem sobie spokój z fotografią na kilka lat.
Przez ten czas nowy sprzęt na dobrym poziomie był za drogi, a do nasycenia rynku sprzętem używanym było jeszcze daleko. Powinienem pokłonić się przed tymi, którzy  w pierwszej dekadzie XXI w. wydali 5 tys. PLN (to zupełnie inna wartość niż dzisiaj) na Nikona d80 i jeszcze sporo więcej na jego półprofesjonalnego brata d300.  To oni przecierali szlaki.
Ja w tym czasie odkryłem, że smartfon robi akceptowalne zdjęcia. Podróżując to tu to tam rejestrowałem rzeczywistość, a kolejne telefonoaparaty robiły to coraz lepiej. Dość długi myślałem, że to mi wystarczy.
Że poczucie zadowolenia jest zwodnicze – to dotarło do mnie z chwilą, gdy telefonoaparat okazał się bezradny wobec sensownego kadrowania przy pomocy zooma, a zwłaszcza przy konieczności wykonania zbliżenia. Cóż tu mówić – aparat ma obiektyw, smartfon ma jego namiastkę. Dlatego kilka lat temu zacząłem konsekwentnie wyposażać się w kolejne lustrzanki i dobierane wg parametru jakość/cena obiektywy. Trudno mi opisać, jak duże możliwości się przede mną otworzyły.
Ale prawdziwa zmiana podejścia nastąpiła, gdy przeszedłem na zapis RAW – surowy i nieprzetworzony zapis na karcie pamięci tego, co odbiło się na matrycy. W połączeniu z dobrze dobranym programem do opracowywania takich plików  dało to niesamowite możliwości odtwarzania zastanego podczas pleneru obrazu. Okazało się, że można nieźle panować nad nieuniknionymi prześwietleniami, niedoświetleniami, balansem bieli i szeregiem innych parametrów.
Obróbka zdjęć zapisanych w formacie RAW stała się regularnym elementem mojej weekendowej rutyny. W trakcie piątkowych i sobotnich sesji przy komputerze z radością odkrywam, że podczas plenerów sprzed kilku dni mój aparat zauważył znacznie więcej niż mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Pozostaje tylko popracować nad interpretacją, która w moim przypadku ma na celu maksymalne zbliżenie się do klimatu  chwili, kiedy robione było zdjęcie. W przypadku czarno-białej fotografii analogowej takie przedsięwzięcie jest skrajnie trudne, w przypadku zdjęć wykonanych smartfonem – praktycznie niemożliwe.
Pierwsze zdjęcie powyżej jest przykładem tego, co daje praca nad surowym plikiem. Drugiego – niestety – nie zrobiłbym bez niedawno zakupionego obiektywu.