Czekanie

Przy okazji publikacji kolejnego zdjęcia chciałbym podzielić się kulisami mojego hobby, szczególnie zaś jednym aspektem – poświęconym czasem.
Przyznaję, sporo zamieszczonych zdjęć powstało przy okazji. Co to oznacza, wie w dzisiejszych czasach niemal każdy. Podczas innej czynności – najczęściej w drodze dokądś – wpada nam w oko coś wizualnie atrakcyjnego. Jeśli się postaramy z techniką, powstaje zdjęcie warte pokazania publice.
Jednak zdjęcia, z których jestem najbardziej zadowolony, nie powstały przy okazji. Powstały, ponieważ celowo się dokądś wybrałem. Jeśli bliżej mojego miejsca zamieszkania, musiałem przeznaczyć kilka godzin – z reguły sześć do ośmiu. Każdy z moich wyjazdów do Puszczy Kampinoskiej tyle właśnie zajmował. Sam dojazd w obie strony – trzy godziny. I trzy do pięciu godzin, częściowo poświęconych na dojście w upatrzone miejsce, częściowo na chodzenie w poszukiwaniu ciekawej lokalizacji, częściowo na tzw. zasiadkę, czyli spędzenie jakiegoś czasu w jednym miejscu, najczęściej w oczekiwaniu na zwierzę.
Często zdarza mi się też inwestować czas w wyjazdy rekonesansowe. Biorę oczywiście ze sobą sprzęt, ale zazwyczaj wiem, że pora (środek dnia) nie będzie sprzyjać ani napotkaniu korzystnych warunków świetlnych ani tym bardziej zobaczeniu jakiegoś zwierzęcia, więc udane zdjęcia w takiej sytuacji to rzadkość. Cel to rozpoznanie terenu i oznaczenie na mapie w aplikacji nawigacyjnej obiecujących miejsc. Tak właśnie odbyła się eksploracja starorzecza Narwi k. Serocka, dzięki czemu powstały zdjęcia czapli.
Osobna sprawa to wyjazdy dalsze (zwykle Podlasie), które same przez się muszą trwać więcej niż jeden dzień. Oczywiście na nic nie narzekam, fotografowanie sprawia mi ogromną przyjemność, wyjeżdżam, aby jej doświadczyć. Również samo przebywanie w pięknym otoczeniu to coś ogromnie dla mnie ważnego, tak naprawdę odpoczywam wtedy. Bywa, że z takiego wyjazdu nie przywożę ani jednego sensownego zdjęcia, było tak kilkukrotnie. Z Białowieży wracałem z niczym co najmniej 2 razy tylko w ubiegłym roku. Na polanie, na której wcześniej udało mi się sfotografować sarny, innym razem nie pojawia się żadne zwierzę. Na ambonie, z której kilka razy udało mi się zrobić udane zdjęcia, instalują się ze swoim gniazdem szerszenie, więc ją pospiesznie opuszczam.
Warto dodać, że tak ważne w fotografii interesujące światło przydarza się zwykle wtedy, gdy słońce jest nisko. Albo wcześnie rano albo wieczorem. Co dziwne, raczej rano. To oznacza, że nagrodzony zostanę raczej za bardzo wczesne wstanie z łóżka niż późniejsze do niego pójście. W okresie letnim, gdy świta o 5-ej rano, to prawdziwe wyzwanie, potem, im bardziej postępuje jesień, tym pobudki są mniej bolesne. Jednak decyzja o fotograficznym weekendzie (w dni powszednie zazwyczaj pracuję) niemal zawsze oznacza poświęcenie z powodu niedospania. Szczęście, jeśli zarwany poranek uda się odespać po południu, co nie zawsze jest możliwe. Nie muszę też dodawać, że większość moich spotkań ze zwierzyną miała miejsce bardzo wcześnie.
Kolejna sprawa to obróbka zdjęć. W uproszczeniu wygląda to tak: najpierw trzeba dokonać selekcji, bez sentymentu i żalu pozbyć zdjęć, które są nieudane technicznie albo nieciekawe. Ze 150-200 zostaje 10-15. Być może jestem mało wydajny, ale tak właśnie jest. Następnie odbywa się obróbka w programie graficznym. Warto tu podkreślić, że nie chodzi o fałszowanie rzeczywistości, a o wyciągnięcie ze zdjęcia tego, co chciałem przekazać. Zresztą – czy obróbkę w ogóle można nazwać fałszowaniem? Często słyszę do pytanie i brzmi ono jak zarzut. Bez zagłębiania się w szczegóły odpowiadam wtedy, że obróbka zdjęcia to element kreacji, z którego nie tylko mam prawo skorzystać, ale wręcz powinienem być niego dumny. Często nie do końca się to udaje. Jeśli zdjęcie jest w miarę poprawne, obrabiam je w jednym programie, jeśli coś jest do nadrobienia – muszę użyć 2 programów. Praca nad jednym kadrem czasem zajmuje kilka minut, czasem pół godziny.
I tak to trwa. Bardzo, bardzo czasochłonne hobby, na które – ponieważ normalnie pracuję – mam zawsze za mało czasu.
Kadr powyżej  to niezły przykład. Samo zdjęcie jest takie sobie. Zrobiłem je z mostu Południowej Obwodnicy Warszawy. Dotarłem tam na rowerze, gdybym chciał wziąć samochód, musiałbym go zaparkować bardzo daleko. Przyjechałem z zupełnie innym zamierzeniem – chciałem zrobić zdjęcie wyspy na Wiśle mając światło opadającego słońca za sobą. Przez ok. godzinę obserwowania zmieniających się warunków świetlnych i prób z aparatem doszedłem do wniosku, że nic ciekawego mi nie wyjdzie. Postanowiłem więc obrócić się pod światło. Kolejne pół godziny dało jakieś efekty. Potem powrót do domu, selekcja, wybór jednego ze zdjęć, które wyszły, obróbka. Ostatnia decyzja o przycięciu fotografii do bardziej panoramicznego formatu zapadła już podczas pisania tego tekstu.
Powrót do galerii http://www.witoldwerner.pl