Powiedziałbym, że to zdjęcie dobrze obrazuje skomplikowane relacje, jakie mieszkańcy Warszawy (a może nawet całego Mazowsza) mają z Wisłą. Otóż w tej części Polski nie ma zbyt wielu malowniczych akwenów wodnych. Miejsc, w które chciałoby się przyjść rano lub wieczorem i rozkoszować tym, czym woda ubogaca krajobraz. Ładne miejsca nad Narwią, Bugiem, Zalewem Zegrzyńskim, a Wisłą w szczególności, bywają, a nie są. Podczas spaceru nagle udaje się wykroić kadr nieoszpecony brzydką zabudową. Na płaskim mazowieckim pejzażu światło musi być naprawdę wyjątkowe, żeby widok przyciągał wzrok. Wisła nie jest moim zdaniem rzeką szczególnie piękną.
Ja nad Wisłą bywam nieczęsto, a to, co udaje mi się wtedy zobaczyć, jest moim zdaniem zwyczajnie trudne w odbiorze. Tamtego dnia (plener z Katarzyną Gubrynowicz) Wisła trochę nam – piątce szczęściarzy – się otworzyła. Zanim to zrobiła, w tym mrocznym zakątku, oddzielonym od głównego nurtu pasem ziemi (czy też wysepką – nie pamiętam), w mroku poranka po wodzie zaczęła się snuć mgła, która dużo odmieniła.